czwartek, 30 czerwca 2011

NIE PAMIĘTAM, KIEDY OSTATNIO BYŁAM TAK ZAKOCHANA! NO CO!?

Jak już pisałam, w moim życiu były, są i będą dwie miłości, jedna mnie rzuciła (Pan X),  druga się zaręczyła (dla potrzeb tego bloga nazwę go K jak Kamil). Dzisiaj opowiem trochę o tym drugim czyli o K. Pech chciał, że poznałam go prawie w tym samym czasie co Pana X. Prawdą jest, iż umówiłam się z nim na kilka „spotkań” jednak od razu były skazane na niepowodzenie, z powodu Pana XK jak Kamil, próbował mnie do siebie przekonywać, posunął się nawet do wyznania miłości (i to po niecałym miesiącu znajomości!) Gdyby tylko wiedział, że byłam jego…gdyby nie ten czas…
Jak wiadomo, próbuję poukładać swoje życie na nowo. Nie mogę iść do przodu, nie korzystając ze sposobności kontaktu z K jak Kamil. Zaprosiłam go do znajomych na fejsie.  Wcześniej nie widniał u mnie, z prostej przyczyny, nie chciałam kusić losu. Po tygodniu zaczęłam się zastanawiać, co jest? Dlaczego jeszcze  nie przyjął zaproszenia?. Postanowiłam wgłębić się w lekturę jego profilu. I stała się rzecz najgorsza. K. jest zaręczony z użytkownikiem płci pięknej. Dla potrzeb bloga nazwę ją  świętą kobietą  (absolwentka jednej z najlepszych szkół wyższych, dobra praca a’la business menager i wszystko co za tym idzie, tra-la-la-la) Na domiar złego, przeprowadził się z naszego rodzinnego miasta. To przygnębiające…
Mijają dwa tygodnie. Otrząsnęłam się, ale nadal nie widnieje w jego znajomych. Why, oh why! Postanowiłam dla niepoznaki, dodać niezobowiązujący tekst: 
•             Hej. Nie wiem czy mnie jeszcze pan pamięta (pan – to celowy zabieg. Za czasów naszej znajomości, tak pieszczotliwie się nazywaliśmy - „per pan, per pani”) Widzę, że wywiało cię daleko...itp.

Minął kolejny tydzień. Nie odpisał. Zapytałam Asję co powinnam zrobić
- Nie znam się. Nie mam doświadczenia. Jedno co mogę ci powiedzieć, to to, iż czyń to co ci serce podpowiada. I jeszcze jedno decyduj się szybko, bo czas gra na twoją niekorzyść.
Zapytałam też S.
- Napisz mu, wprost co czujesz. To jedyna opcja. Chyba nie chcesz doczekać dnia, kiedy zmieni status na „w związku małżeńskim”
Odpowiadam jej:
- On jest zaręczony. Pewnie szczęśliwy. Nie wiem czy powinnam robić innej kobiecie takie chamstwo! – po chwili zmieniłam nieco bieg myśli – Innej kobiecie nie zrobiłabym takiego chamstwa, ale w tym przypadku jest inaczej.
- Mylisz pojęcia, to nie chamstwo! Przestań myśleć o innych, zacznij dbać o swoje szczęście. Jeśli K. będzie ja naprawdę kochał, to jej przecież nie porzuci…a jak stanie się inaczej, to tylko przysporzysz jej przysługę! Bo która kobieta, chce być z mężczyzną, który myśli o innej!
Proszę, nie zrozumcie mnie źle, ale postanowiłam zawalczyć. Stoczyć walkę o niego. Wyprowadził się, wiec spotkanie przypadkowe, nie wchodzi w rachubę. Jedyną szansa jest napisanie kolejnej wiadomości.
 Cholera, tylko, że ja prawie każdego dnia piszę do niego na tym popapranym fejsie!. To deprymujące, bo nigdy nie wysłałam żadnej z tych wiadomości.
•             To żenujące i zupełnie nie w moim stylu…Dużo się u mnie zmieniło i dzięki tej zmianie mogę do Ciebie napisać… przez ostatnie lata byłam jak wierny piesek swojego Pana (X), wiec nie miałam możliwości wcześniej się z tobą skontaktować…by nic nie komplikować…sobie…tobie. Przez ten cały czas, kilka lat zastanawiałam się co by było gdyby. I mam już dość tego gdybania. Nie chcę ci komplikować życia (chociaż przez pewien pan mi go komplikował… ) Jeśli czujesz, że miedzy nami są jakieś „nieścisłości” proponuję spotkanie. I love you! ( te ostatnie wyznanie to żart, c h y b a)
Takiej treści wiadomość powinnam mu wysłać. Szczerze i bez owijania, ale z nutka niedomówień. Nie napisze! Nie wyśle! Zostanie tak jak jest?! Zaciacham się emocjonalnie! Brrrrr
Fight for your life! Fight for your love! A gu gu! A gu gu!
Górnolotne, ale jak cholernie dokładnie opisujące mój obecny stan. Za bardzo buszują mi hormony? 
Stoję przed szansą jakiej nie miałam przez okres bycia z Panem X. Muszę ją wykorzystać, ignorując jednocześnie czerwone światełko w postaci innej kobiety u boku K.. W myśl zasady, iż pierwszy pomysł jest najcelniejszy, bez zbędnego napędzania siebie (ONA ISTNIEJE! NIE RÓB TEGO DRUGIEJ KOBIECIE!) napisałam i w końcu WYSŁAŁAM! (jestem z siebie dumna!):
•             Wiele się u mnie zmieniło i dzięki tej zmianie mogę do Ciebie napisać…(tutaj się na chwilę wstrzymałam…) Prosto i na temat. Jeśli masz ochotę się spotkać (i widzisz w tym sens, of course!) to daj znak. To nie komplikacja, musze się tylko upewnić.
W tytule OMG!
Proszę o jakiś znak. Niech nawet napisze SPIERDALAJ! (nie napisze) Wtedy ze spokojem będę mogła zamknąć rozdział K. i zacząć układać sobie życie na nowo, a nie na podwalinach domniemań „Co by było gdyby…”
Ciekawa jestem czy nie zwariuje do końca, oczekując na rozstrzygnięcie słodko-gorzkiej zagadki w moim dotychczasowym życiu.  Wszystko co mnie będzie interesować, to praca, a potem szybki powrót do domu, i sprawdzanie obsesyjnie skrzynki na fejsbuku? Na wszelki wypadek już teraz wyciągam dłoń niczym żebrak. HELP ME!

HAPPY BIRTHDAY PANIE PREZESIE!

Happy Birthday to you
Happy Birthday to you
Happy Birthday Panie Prezesie
Happy Birthday TO YOU!
Ps. To nie starość, a najlepsze lata;)

Takiej treści smsa wysłałam Panu X, kiedy wybiła 0:10. Dziesięciominutowe spóźnienie miało swój wymiar…wymiar „czekania dziesięciominutowego”. Prawdą jest bowiem fakt, iż wiadomość była napisana na czas. Wysłanie po czasie miało mnie przekonać, że już mi nie zależy…NIE PRZEKONAŁO, chociaż…jego odpowiedz:
Najlepsze lata…na prace! Dziękuję

Szukałam w tej pustej wiadomości ukrytego dna, na próżno. I znów zaczęłam przerabiać na nowo jego odejście. Czy do końca życia będę już skazana na wspomnienia, które nie dają mi żadnych odpowiedzi? Czy to właśnie przytrafiło się mnie? Jak długo będę mieć wrażenie, że trafiłam w sam środek CUDZEGO nieszczęścia, wręcz KOSZMARU. Ile jeszcze? (swoją drogą…jakie to żałosne…ale jakie prawdziwe!)
Aktualizacja: Pan X zaprosił mnie na swoje urodziny, na których, jak zapowiedział, zjawi się cała śmietanka towarzyska. Ja, jak żałosna krowa, odparłam, że to dla mnie za wcześnie. Wytłumaczyłam, że nie jestem w stanie widywać się z nikim z naszych wspólnych znajomych, że nie dam rady tłumaczyć obecnego stanu. Zaraz po tym jak to przemyślałam, poczułam irytację do samej siebie. Taka gafa! Grrr…Pretensjonalna JA! - wykrzyczałam o wiele za późno. Masz być super babką! Pan X nie może myśleć, że znowu ma mnie w garści…To nowy rozdział. 

piątek, 17 czerwca 2011

PIERWSZY ETAP ZA MNĄ...

Wyświechtane „zostańmy przyjaciółmi” nadal mnie nie przekonuje, jednak moja postawa a’la jestem CU-DO-WNA pokazują coś innego. Robię wszystko co w mojej mocy, by zebrać się w sobie, by stać się przeciwnością „miłej kobiety”, czyli mniej samej z okresu ostatnich siedmiu lat. Muszę przekonać siebie i wszystkich wokoło, że SAMA-dam radę-SAMA-dam radę - SAMA - DAM RADE!
Nie przyznaję się nikomu, że czasami ot, tak się z nim spotykam. Nikt tego nie zrozumie. Moja matka pewnie by mnie wyklęła. Nie czynię tego, dlatego, że Pan X  tak chce, a z pobudek czysto egoistycznych.   
…nie byłam w stanie zatrzymać tych CHOLERNYCH łez. Kładłam się spać zapłakana. Budziłam się zapłakana.
Jedynie w pracy zapominałam, jednak ledwo co zamykały się za mną drzwi powrotnego autobusu, wracałam też do punktu wyjścia. W tym czasie nie miało znaczenia, że Pan X dzwonił kilka razy dziennie. Nie odbierałam. Pisał smsy, których nie chciałam czytać. To mi nie pomagało, potęgowało tylko efekt wymuszonego bycia singielką, po siedmiu latach związku!...i  to nieustępujące, ogłuszające wręcz uczucie, iż stoję w cztery oczy ze swoim emocjonalnym Armagedonem.
Nie czując się bohaterką romansidła w punkcie krytycznym, nienawidziłam siebie, za łzy wylewane o każdej możliwej porze dnia i nocy. Codziennie wyświetlałam projekcje „naszych wspólnych dni” szukając  w głowie argumentów, by nagle, bez jakichkolwiek sygnałów Pan X mógł mnie powiadomić, że nic do mnie nie czuje. Snuło się wciąż to samo pytanie: Co takiego się stało, że nagle przestał mnie kochać? Zadzwoniłam do Pana X, w celu rozwiązania tej zagadki.Tłumacząc, że to nie rozmowa na telefon, zaproponował spotkanie.
- Nigdy nie powiedziałem, że nic do ciebie nie czuje – zaczął bez cienia wahania – Powiedziałem natomiast, że nie mogę dać ci tego, co chciałbym dać…


Wysłuchałam jego nonsensów, czyli wersji zdarzeń człowieka, który wydawał mi się nagle obcy. Może, właśnie dzięki tej rozłące, poczułam się na tyle silna, by dosadnie i sarkastycznie wyrazić swój sprzeciw wydarzeniom, które miały miejsce zaraz przez jego zerwaniem. 
- Jaka ty jesteś władcza. Podobasz mi się taka! – zabrzmiał po wysłuchaniu  jakby liczył na sex – Umówisz się ze mną na randkę?
- W grudniu po południu mam wolny termin – odparłam, zafascynowana własnym opanowaniem
- Nie lubię zimy
- To już twój problem!
Spodobała mi się własna władczość i dlatego oznajmiam co następuje:
BĘDĘ zawsze pozytywnie nastawiona do ludzi, do Pana X. Niech wierzy, że nie rozpaczam po nocach, że potrafię żyć bez niego!

niedziela, 12 czerwca 2011

LA TORTURA-AJ, AJ!

O co mu chodzi? Znowu czuje się przeraźliwie samotna. Mam dość swojego pustego odbicia w lustrze. Czuję się jak nikt. Naprawdę jak jedno wielkie zero. Idąc tropem odwiecznej, prostej zasady, powinnam energię negatywną przeistoczyć w pozytywną. To podobno najodpowiedniejszy  czas, by  chodzić do miejsc gdzie przebywa mnóstwo ludzi, np. baru. Ha! Już to widzę. Powiedzmy, że korzystam z tej „żadnej” rady. Pewnie znajdzie mnie facet za pomocą radaru - poszukiwania porzuconej i samotnej„Przy barze siedzi nawet niezła laska, sączy słomką malibu, nie zaobrączkowana, oczy czerwone od płaczu…Tragedia życiowa, to prosty kąsek. Dziś będzie moja! Tak moja! Dziś będę ją miał. Tak, będę ją miał. Pieprzył jak się da! „

To śmieszne, że przez siedem lat myślałam,  że wygrałam na loterii życiowej…
Teraz nie wiem co ze sobą zrobić. I NAGLE zdaję sobie sprawę, że niestety, poza Asją.-singielką z wyboru, J.- dawną przyjaciółką, dziś koleżanką , i S, obecnie przebywającej w Anglii, nie mam wielu bliskich. Mowa tutaj o znajomych którym miałabym ochotę zawracać głowę tym MAŁYM szczegółem na miarę kryzysu osobistego. Trzymam się kurczowo rady, by dalej robić to co zwykle. Nie mogę sobie przecież pozwolić na rezygnację z dobrze znanych zwyczajów i zajęć. To nie czas na bezczynność, na myśli o wydarzeniach na które nie mam wpływu, gdyż właśnie wtedy napada mnie łzawy kryzys i pakuję się w większe problemy. Muszę coś robić, szukać nowych celów, pragnień i marzeń. Muszę skupić się przede wszystkim na sobie. Postanowiłam intensywnie się przyłożyć do swoich rad i oddać się całkowicie pracy…
- Poradzisz sobie kochanie – pocieszam siebie każdego dnia – Teraz musisz istnieć dla siebie
A może to czas by stać się inną kobietą? Kobietą pewną siebie, niezależną. Nie wiem, nie wiem, czy się odważę, czy podołam temu wyznaniu. Czy nie za wcześnie za wniesienie toastu za nowe życie?

środa, 8 czerwca 2011

WELCOME


Wydaje mnie się, że jestem jedyna singielką w mieście...
Cynizm nigdy nie był moją mocną stroną, jednak ostatnio nadrabiam zaległości w tym temacie.
W związku ze zmianą mojego statusu na fejsbuku z "w związku" na "wolna"- postanowiłam przelać swoją miłość w inne tereny niż męski odpowiednik człowieka i co za tym idzie skutecznie się unieszkodliwic. Odnowienie przysięgi dozgonnej miłości do mojego miasta z początku wydawało się idealnym rozwiązaniem. Uznałam, że na dobry start najlepiej podreperować budżet miejskich sklepów, sklepików, pizzerii, pubów itp.  Przyjaciółki były zadowolone z mojej przemiany, czego nie można powiedzieć o mojej i tak już przeciążałej garderobie. Krzyczała, warczała, buczała aż w końcu musiało dojść doszło do tragicznego momentu, a mianowicie zerwania jednej z półek. „Co się pchasz z tymi butami?!” zdawała się podsumować, kiedy cala zawartość szafki spadła wprost na ziemie. Uzbrojona w pozytywną energię, brnęłam dalej w "city romans. Kiepski początek musiał przecież gdzieś mnie w końcu zaprowadzić. Zawitałam do kina, gdzie oprócz złamanego serca i singielki z wyboru (dla potrzeb tego bloga nazwę ją Asja) była jedna kaszląca pani.

Godzinami spaceruję samotnie ulicami, nie mogąc wyjść z przeświadczenia, że Pan X wybrał najgorszy czas na zakończenie naszego związku,mianowicie, lato. Gdziekolwiek nie spojrzę, chłopcy i dziewczęta łączą się w pary jakby świat był stworzony z damsko-męskich puzzli. I właśnie wtedy wydaje mnie się, że jestem jedyną singielka w mieście...

Wrzechobecne promienie słonca nie pomagają mi. Nie nadaję się do takich upałów tak samo jak nie nadaję się do zmian personalnych w moim zyciu, co równa się życiu w pojedynkę. Czuję presję, nie tą z zewnątrz od przyjaciół, a moją osobistą presję. Czytam, oglądam programy, filmy w stylu "krok po proku - jak być singielką". Nie pomagają mi informacje wciąż nabywane i wchłaniane z każdej możliwej strony. Czy ja jestem masochistką?. O co chodzi z tymi naukowymi badaniami?!!!, według których po siedmiu latach mieszkania w pojedynkę, ludzie nie czują wewnętrznej potrzeby wpuszczania kogoś do swojego życia. WHAT???!!! Robię dwa wdechi i dwa wydechy, uspokajam się, na chwilę. Kalkuluję na sucho, same fakty. Singielką jestem od 18 dni. Od 18 CHOLERNIE samotnych dni!!! I znów upadam na samo dno żałosnej rozpaczy, doskonale wiedząc że zbytni dramatyzm jest niewskazany.
 
Kocham swoje miasto, jednak po ostatnim romansie trudno mi wyjść z przeświadczenia, że i ono jest tak samo samotne jak ja. Mogłabym oczywiście bronić moją "new love", przemilczeć pewne fakty. Mogłabym powiedzieć, że to dzień powszechni, ranek, lub wczesne popołudnie... Mogłabym, ale nie uczynię tego. Dość stawania w obronie, dość ocieplania wizerunku "drugiej połówki pomarańczy" robiłam to przez ostatnie siedem lat. Nie tego oczekuję po romansie z miastem. 
Dobiegają do mnie głosy, że jak nie ten to inny. Ja jednak utarłam swoją ,inną nieszczęsną tezę. W moim życiu są dwie miłości. Jedna mnie rzuciła, druga się zaręczyła… 

Przy tej okazji wymyśliłam zasady obcowania samej ze sobą:
  1.  Nie dasz rady bez przyjaciółki, przyjaciółki, najlepiej singielki. Tylko ona jest w stanie wrócić Cię do życia. Wytłumaczy Ci jak dziecku, że kupno sukienki, butów czy torebki napełni szczęściem jedynie twój ulubiony sklep.
  2. Egzekwuj od siebie więcej. Ty jesteś główną bohaterką, nie on.  
  3.   Rozglądaj się za nowym modelem człowieka płci męskiej w celu zbadania rynku. Siedem lat w związku jest jednoznaczne z nieznajomością tematuJ
  4. Dbaj o siebie z nutką przesadności. Każdy dzień może okazać się wygraną w miłosnym toto lotku.
  5. Tydzień wolnego, w celu pozbierania się po tej „katastrofie” na miarę końca świata jest przereklamowany. W tym czasie nabawisz się tylko problemów: sennych i trawiennych
  6. Nie zastanawiaj się jak przekazać całemu światu swoją wersję wydarzeń. Znajomi z jego strony znają już jedyną i słuszną wersję, taka samo jak twoja strona znajomych…
  7. Desperacja w kilka dni po zerwaniu towarzyszy nam częściej niż byśmy się spodziewały. W tym niechlubnym akcie nie odświeżajmy kontaktów, których będziemy mogły żałować.
  8. Jeśli pod nieobecność przyjaciółki z pkt.1 zdarzy Ci się zakupić np. sukienkę KŁAM, KŁAM, KŁAM patrząc sobie prosto w oczy w odbiciu lustrzanym. Chyba nie chcesz przyznać, że nowy ciuszek nie jest kupiony z rozpaczy. 
  9. Skończ ze słowami „zmarnowałam z nim tyle lat…”. W przyrodzie nic nie ginie, tak samo w związkach nic się nie zmarnuje. Przynajmniej teraz już wiesz, że
  • bycie jak completamente wierny piesek nie popłaca się. Od teraz zawsze miej kogoś na ławce rezerwowych. I nie chodzi tu o zdradę, a o utrzymywanie kontaktów z płcią przeciwną.
  • nigdy nie można zaufać drugiej osobie bardziej niż sobie samej. Nawet jeśli jest to „idealny ideał”.
  • pozwalanie na wszystko drugiej połówce pomarańczy, przymykanie oka na niedoskonałości nie są dobrym kompanem.
Dziękuję za uwagę.