Z uwagi na fakt, iż pochodzę z wielodzietnej rodziny, nie mogę poszczycić się "tatą na własność". Nie bez znaczenia miał też mój wieloletni związek z Panem X, który trwał poza domem rodzinnym. Ostatni wypad z cyklu ojciec-córka, miał zatem miejsce STO LAT, a dokładniej ok. dziesięć lat temu. Owe wspomnienie pt. "przejażdżka rowerowa" oprawiłam w ramkę i postawiłam na honorowym miejscu.
I tak oto w pewien słoneczny poranek, wyruszyłam wspólnie z tatkiem w świat.
Wypad od samego początku posiadał w sobie magię. Nie tylko dlatego, że zaczęłam cenić ze zdwojoną siłą czas spędzony z ojczulkiem, a dlatego, że sprzyjał odkrywaniu tajemnic rodzinnych. Po ponad dwudziestu latach dowiedziałam się, iż spora część mojej rodziny pochodzi z gór. Mój padre też nie posiadał dużej wiedzy, jakiś czas temu postanowił odszukać swoich kuzynów i poznać miejsca gdzie wychowała się jego mama. Wykonał kilka telefonów, poszperał w pewnych papierach i w końcu odnalazł pierwsze kontakty (które miały szansę się zmaterializować) Jako zapalony sportowiec znał doskonale te "górskie rejony", jeździł do tutejszego ośrodka z pracy, właściwie nie mając pojęcia, że niedaleko są jego korzenie. Miał kilka wspomnień...
"Tutaj rzucaliśmy kasztanami w zakonnice"
"Tutaj chodziłem do kościoła...tzn. na randki z córką kościelnego"
"...a tą dróżką Twoi pradziadkowie chodzili do kościoła lub zaprzęgali konia i jechali na targ"
Posiadał znikomy bagaż wspomnień, to nic, kiedy je przywoływał, jego twarz jaśniała.
Kiedy zaczęło zatykać mi uszy na znak wzrostu wysokości i ciśnienia...czyli WRACAJĄC DO ESENSJI BABIEJ GÓRY.
Jechaliśmy kolejną serpentyną, mijając kolejne parkingi, zajazdy. W pewnej chwili pomyślałam, że zaraz dojedziemy na sam szczyt Babiej Góry. Zrodziło się we mnie odczucie, że troszkę oszukujemy. OJOJOJ! Parking. Uffff. Koła STOP! Zabraliśmy ze sobą odpowiedni ekwipunek, plecak, jak przystało na turystów-amatorów górskich...i nieodłączny gadżet chińskich turystów, aparat. Zaraz brnęlismy czerwonym szlakiem z Przełęczy Krowiarki w górę.
Już po dziesięciu minutach, ostrego podejścia w lesie, pojawiła się myśl, że nie dam rady (Supermanie, gdzie jesteś?!)
Jak przystało na zapaloną w bojach ruchowych uczestniczkę, nie pisknęłam ani słowem (może gdybym głośniej wołała, Superman bądź inny metroseksualny bohater uratował by mnie z opresji...?)
- Tatoooooooo!!!!! WRACAMY!
- Jeśli wrócimy, to nie zobaczysz niesamowitych widoków ze szczytu Babiej Góry.
- Wejdę na internet i pooglądam zdjęcia.
- To nie to samo. Za mała rozdzielczość
To nie ja MĘCZYŁAM SWOJEGO OJCA, to mała dziewczynka dreptająca przed Nami. Wycierając pot z czoła, nie byłam w stanie myśleć o niczym innym niż to, że absolutnie podpisuję się pod jej głośną petycją powrotu! Zniosę nawet słabą rozdzielczość! SUPERMANIE! (spoglądam w nadzieji w niebo, a tu tylko ptak. Joder!*)
- O Matko Boska! - zaczęła krzyczeć, tym razem inna, nieco starsza kobieta wspomagająca się kijkami nordic-walking
- Nie jest tutaj Pani za kare - wygłosił orędzie, młody Bóg, który zboczył na chwilę z trasy, także ocierając pot z czoła
- Odbywam pokutę za wszelkie uczynione grzechy - z trudem wykrztusiła z siebie
- Wybrała Pani za małą górę *
- Grzechy nie zostaną odpuszczone?
- Nie. Przykro mi - odparł niewzruszony
- To idę w Himalaje!
Przyznam, że pomysł odpuszczenia grzechów początkowo wydawał się być dobrym argumentem i "motorem", by wspiąć się na sam szczyt. Obawiałam się jednak że podzielam los tej kobiety. Choć Babia Góra jest najwyższym poza Tatrami szczytem w Polsce i najwyższym szczytem całych Beskidów Zachodnich, nie jest adekwatna do ogromu popełnionych grzechów (lekkich, ciężkich, jawnych i ukrytych). WELCOME, Mount Everest!*
Byłam nieco zdekoncentrowana. Dwa lata temu wspięłam się bez większych problemów. CO JEST GRANE? Moje dywagowanie nad własnymi słabościami przerwała tabliczka z napisem: TEREN WYSTĘPOWANIA ŻMIJ
-
Ay, Dios mio ! Tylko nie to! - cicho lamentowałam
- Dziś niedziela. Żmije mają wolne, są na mszy - ukoił moje nerwy młodziutki chłopak z rozbrajającym uśmiechem.
- W końcu się zjawiłeś SUPERMANIE! Gracias!
Nie miałam w planach poddania się. To nie wchodziło w grę. Kiedy oddech się unormuje, będzie dobrze, pocieszałam się. KIEDY TYLKO SIĘ UNORMUJE...powtarzałam regułkę.
Wnet pojawił się chłopak, tak samo przystojny jak poprzednik, jednak nieco starszy i kilka centymetrów wyższy.
- Czy Ty byłeś tam, hen wysoko? - zaczepiłam ledwo łapiąc oddech.
- Na samiutkim szczycie
- Naprawdę? - niedowierzałam
- Chcesz, pokaże Ci zdjęcia.
Uwierzyłam.
Rzeczywiście, pierwsze 10-20 minut potrafi przerazić. Jednak po tym czasie wspinanie się, to czysta przyjemność. Czułam się jak ryba w wodzie. Tak, gen sportowca zdecydowanie odziedziczyłam po tacie. Jestem mu bardzo wdzięczna za ten stan.
OJCIEC I CÓRKA NA SZCZYCIE. TAK, UDAŁO SIĘ! WSPÓLNIE OSIĄGNĘLIŚMY CEL.
Usadowiłam się na jednym z kamieni na samym szczycie Babiej Góry, mając przed sobą piękną panoramę gór, natury. Jest mnóstwo osób. Nie przeszkadza mi to. Idealnie wpisują się w mój krajobraz. Zatracam się. Czas zamarł, nie ma większego znaczenia. Wsłuchuje się w wewnętrzną harmonię. Mogłabym tak już zostać.
Za rok na sam szczyt, będę wspinać się wraz ze swoim dzieciątkiem.
Niebezpiecznie się rozmarzyłam, zapominając, że...nadal jestem singielką, co prawda z pewnymi widokami...jednak singielką (tego nie da się jakoś ukryć?) No tak, niby wszystko możliwe, jakbym się zaparła...Natychmiast skarciłam siebie za tę, niedorzeczną myśl. NO! Samotną matką z wyboru nie zamierzam być. NO NO NO!
W drodze powrotnej, w połowie drogi uczepiłam się "sprintera", dzieki któremu pokonałam trasę w zaskakującym czasie. Wracając, koiłam strudzonych marzycieli o szczycie Babiej Góry...i siebie...może Ja i Mr. High pewnego uroczego dnia, osiągniemy szczyt naszej góry?
* Babia Góra 1725 m n.p.m.
* Mount Everest 8848 m n.p.m.
* Joder - hiszpański odpowiednik Fuck!