Czasami mam nieodparte wrażenie, iż Mr. Voyage zapomniał skąd pochodzi. On sam nie wyprowadza mnie z tego przekonania. "Po co mi znajomość języka, którym może posługuje się jakieś 40mln ludzi. Lepiej poznać język którym władają ludzie prawie na całym świecie:) " Nie potrafię się nadziwić, że tak bezproblemowo przekreśla język, który dal mu zapewne wiele radości, wzruszeń, wspomnień...czemu oczywiście daje upust. Próbuję zrewidować jego przekonania, On jednak brnie w swój świat: "Nie wiem czy mam jakieś dobre wspomnienia. Jedyne co mi dał to praca na trzy etaty, 7 dni w tygodniu i kredyty...chociaż, teraz jestem zadowolony, bo mogę z Tobą się kontaktować w tym języku. Tak, to jest powód dla którego ciesze się, ze go znam" Czyż to nie uroczy komplement? Chyba dodam go do najbardziej wyszukanych pochlebstw jakie usłyszałam od płci męskiej.
Padło sporo słów, Mr. Voyage dopowiedział swoją część i takim sposobem postanowił, że uczyni wszystko bym zamieszkała z Nim w Londynie. W celu bliższego poznania, w czasie Wielkanocy zaprosił mnie do siebie . Grzecznie odmówiłam, wyjaśniając, że nie stać mnie na taką podróż. Mr. Voyage ZA WSZYSTKO P Ł A C I! Znowu tłumaczę, że wystarczająco długo pracowałam, by odzyskać niezależność, nie mogę stracić jej, nawet na chwilę.
W tym momencie przyznam się bez bicia: MOIM MARZENIEM ZAWSZE BYŁO OSIEDLIĆ SIĘ W ANGLII, W LONDYNIE.
Kiedy jednak zrobiłam zestawienie siebie samej, doszłam do zaskakującego wniosku: JUŻ NIE PRAGNĘ LONDYNU!
CO JEST DO JASNEJ CHOLERY!
Na domiar wszystkiego, doprowadza mnie do szału, kiedy w kółko powtarza o znajomości języka w komunikatywnym stopniu ("FLUENT"). Podsyła mi strony, grupy które mają pomóc mi "rozwinąć skrzydła". Wiem, że to ambitne, ale chcę krzyczeć! Mam mnóstwo problemów, praca, mieszkanie, studia, życie uczuciowe...gdzie nie spojrzę FUCK!...nauka języka to ostatnia rzecz o jakiej jestem w stanie obecnie myśleć.W tym momencie przyznam się bez bicia: MOIM MARZENIEM ZAWSZE BYŁO OSIEDLIĆ SIĘ W ANGLII, W LONDYNIE.
Kiedy jednak zrobiłam zestawienie siebie samej, doszłam do zaskakującego wniosku: JUŻ NIE PRAGNĘ LONDYNU!
CO JEST DO JASNEJ CHOLERY!
W chwili, kiedy jak promyk nadziei na horyzoncie pojawił się Mr. Króliczek odstawiam tysiące kilometrów na półkę. Oddycham z ulgą. Poświęcam się MANIAKALNIE nowej znajomości...Tak, bardzo chciałam, by to właśnie Mr. Króliczek tutaj, na POLSKIEJ ziemi, okazał się tym JEDYNYM....niestety bajka skończyła się bez HAPPY END'u. Auć!
A Mr. Voyage? W tym czasie, traktowałam go trochę jak powietrze. Przez kilka chwil uniesienia Mr. Króliczkiem, był przeźroczysty. Swoją nieobecność podczas naszych 'pisanych rozmów' tłumaczyłam "burdelem w mojej głowie", co nie było do końca kłamstwem. Panna Przybita, to ja. Trudno poukładać sobie sensownie fakty, kiedy:
Tak naprawdę nie chce przeprowadzać się do mężczyzny, którego znam tylko z widzenia. Nie mam ochoty rzucać całego swojego życia, tak skrupulatnie budowanego po rozstaniu z Panem X. Nawet jeśli nie ma Ono poważnych fundamentów, to JEST MOJE!
Praca też jest moja, NAWET jeśli umowa kończy się wraz z nadejściem lipca.
Mieszkanie też jest moje, NAWET jeśli wynajmowane.
Studia też są moje, NAWET jeśli nie zaliczę semestru.
Miłość też jest moja, NAWET jeśli jest tylko nadzieją.
Mętlik urósł do niebagatelnych rozmiarów. Próbowałam wytłumaczyć delikatnie, że się nie uda, że nie chcę zostawiać swojego życia. Mr. Voyage nie chciał o tym słyszeć, twierdząc twardo: "Powiedziałaś, że chcesz zamieszkać w Londynie, wiec biorę to za pewnik" I takim sposobem, wkroczyło małe kłamstwo. Oznajmiłam, że przyjadę wg. planu na sierpień, jednak we wrześniu muszę wrócić do Polski, załatwić kilka spraw... i wracam do Niego. Prawda była jednak inna, o powrocie nie chcę słyszeć!
I stal się cud. Mr. Voyage pewnej nocy zadzwonił i powiedział, żebym się nie bała, żebym potraktowała tą podroż jako miesięczne wakacje, które z pewnością mi się należą.
"27 lipca przyjeżdżam do PL, po Ciebie. 28 lipca jedziemy razem do LONDON. Jeśli narodzi się coś miedzy Nami, będzie miło i wtedy będziemy zastanawiać się co dalej"
" R A T U N K U! Nie chce jechać. Mr. Voyage właśnie oświadczył, że bukuje bilety i mam podać swoje dane. Rozłączyłam się" - Wiadomość tej treści wysłałam do Asji, mojej bliskiej znajomej, singielki z wyboru,
"Jeżeli masz takie wewnętrzne przekonanie, że nie chcesz jechać, to nie jedź. Widocznie Twoja podświadomość wie lepiej, i nie ma sensu się zmuszać. Może to jednak w Polsce jest to Twoje miejsce" - niemal natychmiast otrzymałam odpowiedź
Z samego rana zrelacjonowałam Sis, mojej współlokatorce co zrobiłam. Sama wydedukowałam, że moja kobieca intuicja zawiodła mnie tyle razy, że nie powinnam jej w ogóle słuchać. Sis, ze spokojem odpaliła netbooka, i zanim się spostrzegłam wysłałam swoje dane do Mr. Voyage.
Spróbuj, to tylko miesiąc - błysk w oku Sis, wydał się znajomy.
Jakkolwiek długo analizowałabym tę sytuację, nie otrzymam gotowej odpowiedzi.
Jadę do LONDYNU! Jeszcze do niedawna o tym marzyłam HURRRA!...?
Rozpaczliwie poszukuję chociaż namiastki jasności myślenia.
Chyba upichcę sobie ciastka...w cukierni za rogiem